Decyzję
o udziale w etapówce Bike Adventure (BA) 2013 podjąłem już na
początku roku. Dodam, że nigdy wcześniej nie startowałem w tego
typu imprezie. Chciałem pojechać w czymś nowym niż „zwykłe”
standardowe maratony mtb. Poza tym do udziału skłoniła mnie
również ciekawie opracowana przez organizatora trasa oraz dobra
logistyka zawodów, tzn., że każdy etap zaczynał i kończył się
w tym samym miejscu, czyli w Piechowicach k. Jeleniej góry. Wybrałem
wariant „pro” z 4 górskimi etapami liczącymi ponad 60 km każdy.
Tygodnie poprzedzające zawody ćwiczyłem wytrzymałość i
pokonywałem dłuższe dystanse, żeby sprostać trudom zmagań.
Ważna była przy tym skuteczna regeneracja. Pierwszy dzień BA
powitał nas pochmurnym niebem. Początkowe kilometry to asfaltowo
szutrowy- podjazd, który rozciągnął stawkę. Po pewnym czasie
zaczął padać intensywny deszcz, przez co warunki jazdy zmieniły
się diametralnie, co stanowiło nie lada wyzwanie zarówno dla
kolarzy jak i umęczonego sprzętu. Masy błota, korzenie, głazy i
luźne kamienie, szutry czy spływające strumienie stanowiły tego
dnia bezustanny element trasy. Do tego suma przewyższeń sięgająca
2100 m. Zjazdy, które zwykle możnaby spokojnie pokonać sprawiały
momentami problem, gdzie o upadek było łatwo. Niewprawieni
zawodnicy w szybkim i technicznym pokonywaniu stromych i
niebezpiecznych zjazdów mieli czasem trudności. Niektórzy
przypłacili to bolesnymi upadkami i kontuzjami. Cały czas przez
godziny wyścigu, jazda wymagała nieustannego skupienia co było
wyczerpujące, a mięśnie i ręce sztywniały. Drugiego dnia pogoda
znowu nie wyglądała optymistycznie, a całą noc równo padało.
Zapowiadał się jeszcze trudniejszy etap w kierunku Karpacza. Ten
dzień miał być testem dla kondycji jak i sprzętu. Krótko po
starcie (każdego dnia z innej części Piechowic) i podjeździe,
rozpoczęło się bardzo strome zejście po głazach wielkości
przysłowiowych telewizorów. Prowadzić rowery musieli wszyscy. W
pewnej chwili zobaczyłem kość piszczelową i zażartowałem do
idących obok zawodników, że to pewnie szczątki kolarza, który
próbował tutaj zjechać. Na 21 km zobaczyłem Sławka
wymieniającego dętkę. Zapytałem go w czymś pomóc, a po chwili
usłyszałem syk z mojej opony. Okazało się, że obydwaj
rozcięliśmy dętki w tym samym miejscu na betonowym przepuście.
Sławek pomógł mi przy szybkiej zmianie dętki i ruszyliśmy dalej
długim i stromym podjazdem. Kolejna część etapu równie ciężka
i charakterystyką bardzo podobna jak z poprzedniego dnia. Końcówka
to single tracki w mega błocie, które było wszędzie, a byłem
coraz bardziej wprawiony w jego szybkim pokonywaniu. Udało mi się
tam wyprzedzić jeszcze kilku wymęczonych kolarzy. Nagle na małej
polanie pojawiła się meta, którą powitałem z ulgą, ale i
satysfakcją pokonania tak trudnego odcinka. Zjechaliśmy do
Piechowic na stadion, aby umyć rowery i siebie samych lepiących się
od warstwy błota. Ten dzień był bardzo wyczerpujący. Obejrzałem
klocki hamulcowe i były już praktycznie wytarte do gołej blachy.
Całe szczęście, że miałem 2 nowe pary na zapas. Kolejny trzeci
dzień BA to już zupełnie inna słoneczna pogoda i charakterystyka
trasy. Ucieszyła mnie zapowiedź, że będzie łatwiej technicznie i
mieliśmy wjechać w Izery. Etap rozpoczął się szutrowym podjazdem
w Podgórzynie. Noga tego dnia dobrze podawała. Podczas pokonywania
znanych mi fragmentów trasy wracały mi wspomnienia z pobytu w tych
rejonach podczas aktywnego urlopu w 2011. Wśród tych miejsc były
m.in. nieczynna kopalnia kwarcu „Stanisław”, „Zakręt
Śmierci”, „Wysoki Kamień”, okolice wodospadu „Szklarki”,
zjazd tunelem do mety, długie szutrowe zjazdy i podjazdy oraz wiele
innych fragmentów, których nie sposób nazwać, a pozostają na
długo w pamięci. Pokonywanie tego etapu stanowiło dla mnie czystą
przyjemność, a do tego było sucho i słonecznie w odróżnieniu od
poprzednich dni. Ostatnie kilometry to błotna część trasy, które
stanowiło już stały element BA. Czwarty i ostatni etap rozpoczął
się wcześnie o godz. 10. również w Podgórzynie. Myślałem, że
na koniec będzie łatwiej, ale tak nie było. Pierwsza część
trasy miała charakter interwałowy i wiodła po lesie singletrackami
po śliskich korzeniach i kamieniach, co wymagało nieustannego
skupienia. Wyprzedzać za bardzo się nie dało, a co bardziej
wprawieni w technice jazdy kolarze jadący za plecami rwali się do
wyprzedzania. Przyznam, że nie przepadam za czymś takim, dlatego
po pewnym czasie z ulgą powitałem długi szeroki podjazd. Dużą
frajdę sprawiały szerokie i długie zjazdy na których osiągałem
chwilami prędkość ponad 60 km/h. Końcówka to znowu duże błoto,
ale na szczęście na krótkim fragmencie i wjazd tunelem na metę na
stadionie w Piechowicach.
To co opisałem powyżej to zaledwie duży skrót tej niezapomnianej przygody MTB, podczas której wiele się działo, a każdy dzień wnosił coś nowego.
Podsumowując
jestem bardzo zadowolony z udziału w Bike Adventure 2013, pomimo, że
osiągnięty przeze mnie wynik w klasyfikacji generalnej jest daleki
od ideału: 100 open, 41 w kat. M3, czas łączny:17:51:50. Jednocześnie dopisała mi wcześniej wypracowana wytrzymałość długodystansowa i nie miałem np. problemów z kurczami mięśni czy z narastającym zmęczeniem. Podczas BA
jechałem bez presji wyniku i bez zbędnej „napinki”. Co
najważniejsze, spędziłem aktywnie urlop na sportowo, do tego
poznałem nowe koleżanki i kolegów kolarzy, z którymi mieszkałem
w naszej kwaterze kolarskiej w Sobieszowie. Wsród nich byli: z teamu
XC-MTB.info: Marek Snuszka (Poznań) i Marek Salamon (Kalisz) oraz z Sport- Profit z Wrocławia: Katarzyna Grandzicka, Joanna Welke i Marcin
Dykas. Na BA był z nami obecny szef teamu i redaktor naczelny XC-
MTB.info- Rafał Przybylski, który na bieżąco relacjonował zawody
w Internecie, a jednocześnie sam był ich uczestnikiem i dlatego
tutaj dla niego słowa uznania. Bike Adventure 2013 wniosło wiele
ciekawych doświadczeń do mojej kolarskiej „kariery”. Ponadto
bardzo dzielnie spisał się sprzęt na którym jechałem, czyli
Kross Level B9 29’er. Pomimo mas błota wszystko w nim działało
idealnie i mnie nie zawiódł. Pierwszy raz przyszło mi się zmagać
z etapówką mtb i to początkowo w tak ciężkich warunkach na
ciekawej trasie. Warto było pokonać te trudy, a satysfakcja i
chwile są niezapomniane. To była tytułowa czterodniowa przygoda
MTB w Karkonoszach i Izerach.
W przyszłości chciałbym również
wziąć udział w tego typu imprezie.
A poniżej fotogaleria w dużym skrócie:
Fot.: archiwum własne, Rafał Przybylski