Akcesoria rowerowe

sobota, 30 lipca 2016

W bydgoskim Myślęcinku

W ostatni dzień lipca wybraliśmy się z Lidką do Bydgoszczy. Rowery na bagażnik dachowy samochodu i w drogę. 90 km minęło szybko. Naszym celem tym razem był Leśny Park Kultury i Wypoczynku "Myślęcinek". Wspomnę, że mój pierwszy maraton mtb jaki zaliczyłem miał miejsce właśnie w Myślęcinku- w 2005 roku. Postanowiliśmy pojeździć spontanicznie, na wyczucie. Chcieliśmy zobaczyć i przejechać jak najwięcej. Park ma bardzo dobrze rozbudowaną sieć ścieżek rowerowych i pieszych. Stanowi główne miejsce aktywnej rekreacji mieszkańców Bydgoszczy. Fani każdej dyscypliny sportowej mogą ciekawie spędzić tam czas. Jeździliśmy zarówno po asfaltowych szlakach jak i też zbaczaliśmy w teren do lasu. Dla każdego coś miłego. Był także czas na przerwę na lody i zwiedzanie ogrodu botanicznego. Przejechaliśmy rowerami ok. 50 km. To był udany dzień. Poniżej krótka fotorelacja.









niedziela, 24 lipca 2016

Do Więcborka na rowerach.

W niedzielę 24 lipca postanowiliśmy wybrać się z Lidką na rowerach z Łobżenicy (wielkopolskie) do Więcborka (kujawsko- pomorskie). Znamy te okolice. Jechaliśmy drogą asfaltową przez Luchowo, Izdebki i Dźwierszno. W Runowie Krajeńskim, tuż przed Więcborkiem zatrzymaliśmy się na zwiedzanie pozostałości zabytkowego pałacu, niestety już zniszczonego przez wojny. Tradycyjnie były fotki na pamiątkę. Przy pałacu też jest park, gdzie można odpocząć na łonie natury. Po przerwie, skierowaliśmy się do Więcborka, gdzie zatrzymaliśmy się na lody. Miasto jest ciekawie i ładnie położone na wzgórzach i nad jeziorem. Widać, że zmieniło się i coraz ładniej wygląda. Godna polecenia jest promenada nad jeziorem. Wracając do Łobżenicy w ciepły, lipcowy wieczór, podziwialiśmy sielskie widoki na pobliskich polach :). Cała wycieczka zajęła nam w obie strony ok. 50 km.

Przy pałacu w Runowie Krajeńskim.


Tradycyjne małżeńskie selfie :)


W Więcborku.

Na trasie pomiędzy Łobżenicą, a Więcborkiem.
Zapis trasy.

sobota, 16 lipca 2016

Kaszubski urlop na rowerach- Łeba i okolice- cz.2

Kontynuując nasz kaszubski urlop na rowerach (w poprzednim wpisie cz.1), zapakowaliśmy z Lidką rowery na samochód i z Kościerzyny pojechaliśmy do Łeby, a dokładniej do pobliskiego Nowęcina. Naszą bazą wypadową został Pensjonat Hubertus- miejsce bardzo sympatyczne. W pierwszy dzień z samego rana postanowiliśmy udać się do Słowińskiego Parku Narodowego. Naszym celem były słynne wydmy. Z Łeby jadąc oznakowanym szlakiem rowerowym trafiliśmy do punktu widokowego z wieżą. Stamtąd kursowały również statki wycieczkowe. Jadąc przez las i mając z lewej strony jezioro Łebsko, po drodze spotykaliśmy wiele melexów wożących turystów. Jak się okazało, ten środek transportu jest tam bardzo popularny ze względu na odległości. Cieszyliśmy się, że mamy własne rowery i możemy aktywnie zwiedzać nowe tereny. Po ok. 15 km dotarliśmy do wydm. Oczywiście były pamiątkowe fotki i selfie :). Wydmy zrobiły na nas duże wrażenie i wyglądały jak pustynia. Jeszcze kilka kilometrów pieszo i doszliśmy do brzegu morza. Wróciliśmy do pensjonatu, a że jeszcze nam było mało to po południu postanowiliśmy pojechać kolejną trasę i zwiedzić okolice. Zrobiliśmy blisko 30 km pętlę po miejscowościach: Sarbsk, Szczenurze, Łebieniec, Stęknica i Łeba. Po drodze mijaliśmy fokarium i park dinozaurów. W między czasie do Nowęcina dojechał mój szwagier z rodziną :).  Kolejnego dnia również jeździliśmy z Lidką po okolicznych wioskach i zwiedziliśmy zabytkowy kościół w Sarbsku. Trzeciego dnia naszym celem było jezioro Łebsko, które robi duże wrażenie swoją wielkością (trzecie w Polsce). Początek drogi to jazda przez szuwary i trzciny. To było niezłe mtb. W miejscowości Żarnowska udało się nam dotrzeć do malowniczego punktu widokowego ulokowanego na pomoście. Widać stamtąd drugi brzeg jeziora i odległe wydmy. Kolejna część drogi wiodła terenem przez las przez miejscowości Chabrowski Bór i Krakulice. Następnie jechaliśmy fragmentem drogi wojewódzkiej do Lęborka- tutaj był duży ruch i nie było zbyt fajnie. Z drogi było widać turbiny wiatrowe. Zboczyliśmy na lokalne, mniej uczęszczane drogi i pojechaliśmy przez Roszczyce, Bargędzino i Ulinię. Dodam, że okolice Ulinii obfitują w długie strome zjazdy i podjazdy, na którym naprawdę można się zmęczyć. Dały nam się zapamiętać. Minęliśmy znane nam już Sarbsko i dotarliśmy do naszej bazy. Wieczorem zasłużyliśmy na odpoczynek i udaliśmy się do miasta na dancing do Łeby :). Następnego dnia naszego kaszubskiego urlopu objechaliśmy dookoła pobliskie jezioro Sarbsko. Trasa wiodła terenem i momentami była wymagająca ze względu na korzenie i piach. Będąc w Ulinii postanowiliśmy zwiedzić latarnię morską Stilo. Dojście do latarni nietypowe, ok. 1 km przez las i stromo pod górę. Podprowadzaliśmy rowery. Będąc u celu oczywiście zwiedziliśmy latarnię i schłodziliśmy się lodami. Podczas powrotu czekały na nas jeszcze długie podjazdy w Ulinii. Po południu postanowiliśmy jeszcze popływać kajakiem po Sarbsku. Poszliśmy do pobliskiej wypożyczalni. Siadłem na dziobie wiosłując, a Lidka z tyłu w roli sternika. Tego dnia były dość duże fale. Wrażenia z pływania bezcenne ;). Oczywiście oprócz aktywnego spędzania czasu na rowerach w okolicach Łeby, był również czas na zwiedzanie miasta i leżakowanie na plaży. W tej relacji możnaby więcej napisać, ale skupiłem się na najważniejszych sprawach z perspektywy kolarza. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że na dwóch kółkach można zobaczyć znacznie więcej i bardziej poznać lokalne atrakcje. Wszystkim polecam odwiedzenie Kaszub w ten sposób, gdyż to piękne i urozmaicone tereny.

Na punkcie widokowym nad jeziorem Łebsko
Na szlaku rowerowym w drodze na wydmy.
Na wydmach w Słowińskim Parku Narodowym.
Zdjęcie mówi samo za siebie :)
MTB wokół jeziora Sarbsko.
Widok z latarni morskiej Stilo k. Ulinii.
W szuwarach nad jeziorem Łebsko.
Jezioro Łebsko robi wrażenie swoją wielkością.
Chwila przerwy dla nabrania werwy :)

Zapisy wybranych tras.

piątek, 15 lipca 2016

Kaszubski urlop na rowerach- Kościerzyna i okolice- część 1.

Na początku lipca 2016 roku, wybraliśmy się z Lidką spędzić urlop na Kaszubach. Oczywiście zabraliśmy ze sobą rowery, przewiezione na dachu samochodu. Naszym celem były okolice Kościerzyny. Wspomnę, że po drodze zwiedziliśmy Park Etnograficzny we Wdzydzach Kiszewskich, pozwalający bliżej zapoznać się kulturą kaszubską. Naszą bazą wypadową był Ośrodek Wypoczynkowy "Mała Szarlota", oddalony kilka kilometrów od Kościerzyny. Ośrodek jest malowniczo położony w lesie nad jeziorem Osuszyno. Do dyspozycji mieliśmy domek letniskowy, skromnie wyposażony, ale najważniejsza jest dobra atmosfera i aktywnie spędzony czas. Pierwszego dnia postanowiliśmy ruszyć z centrum Kościerzyny spod pomnika Remusa. Po zjedzeniu lodów ruszamy, kierując się niebieskim szlakiem. Wyjeżdżając z miasta mieliśmy, chwilowo problem z trzymaniem się szlaku z powodu budowy obwodnicy i głębokich wykopów. W końcu jedziemy zgodnie z planem. Początkowo przez las. Widzimy nasz ośrodek z drugiej strony jeziora. Mijane przez nas początkowe miejscowości to Lizaki i Juszki, które to dzięki swojej zabudowie, uznawane są zabytek architektoniczny i  opisywane są jako historyczna wieś kaszubska. Charakterystyczne dla kaszubskich wsi jest to, że niektóre z nich znajdują się głęboko w lesie, a łączą je drogi gruntowe. W lesie zatrzymujemy się przy oznakowanym grobie partyzanta Armii Krajowej. Jadąc dalej docieramy w pewnym momencie do szosy prowadzącej do Wdzydz Kiszewskich. Wspomnę, że byliśmy już tam z Lidką wcześniej na majowym wyjeździe (osobna relacja). Zatrzymujemy się tam na obiad w "Zajeździe u Sołtysa", urządzonym w kaszubskim stylu. Po krótkim odpoczynku ruszamy z powrotem asfaltem do Małej Szarloty. Jedziemy przez Grzybowo, Wąglikowice, Grzybowski Młyn, Grzybowo i Sycowską Hutę. Zrobiliśmy tego dnia ponad 40 km. Wieczorem pograliśmy sobie w badmintona. Drugiego dnia w Grzybowie odbijamy w prawo i szutrową drogą jedziemy przez miejscowości: Płocice i Wyrówno, gdzie zatrzymujemy się na punkcie widokowym na jezioro. Pytamy miejscowych o dalszą drogę i okazują się pomocni. Dojeżdżamy do drogi wojewódzkiej 235 i tutaj zaczyna się mniej przyjemny fragment jazdy wśród dość dużego ruchu samochodów. Jedziemy przez Sycowską Hutę, a naszym celem jest Lipusz. Tam zauważamy bardzo bogate wille. Kręcimy się trochę po Lipuszu. Chcemy obejrzeć Muzeum Gospodarstwa Wiejskiego, które zostało ulokowane w dawnym kościele. Niestety okazuje się zamknięte. Mijamy ewangelicki cmentarz i zatrzymujemy się nieopodal przy sklepie spożywczym, aby uzupełnić zapasy. Jemy lody, pijemy colę i ruszamy dalej drogą 235 do miejscowości Kalisz, ale nie tego w Wielkopolsce ;). Tam nareszcie skręcamy w lewo w leśno- szutrowy szlak rowerowy. Jedziemy przez Belfort i Schodno, gdzie znajduje się Zielona Szkoła. Dalej przez Loryniec i wyjeżdżamy w Wąglikowicach. Jesteśmy już blisko naszej bazy. Zrobiliśmy z Lidką prawie 50 km. Wieczorem dla odmiany opłynęliśmy dookoła kajakiem ( ok. 6 km) Jezioro Osuszyno. Trzeciego dnia pogoda nie była łaskawa dla kolarzy. Po śniadaniu zaczęło mocno padać i wiał silny wiatr. Tak miało być przez cały dzień. Postanowiliśmy wówczas, że wybierzemy się pozwiedzać Kościerzynę pieszo. Podjechaliśmy samochodem, który zostawiliśmy niedaleko rynku. Zwiedziliśmy m.in. Muzeum, gdzie zapoznaliśmy się z historią Kaszub. Ciekawe było również Muzeum Akordeonów. Obiad zjedliśmy w barze mlecznym stylizowanym na minioną epokę ;) . Wieczorem planowałem już dalszą część naszego urlopu, również na Kaszubach, mianowicie Łebę i tereny Słowińskiego Parku Narodowego. O tym będzie w kolejnej relacji.

Na wieży widokowej we Wdzydzach Kiszewskich.

Zwiedzamy Kościerzynę na rowerach.

Przy pomniku Remusa w Kościerzynie.

Na kaszubskim, niebieskim szlaku rowerowym



Pora na zasłużony obiad.

W Ośrodku Wypoczynkowym "Mała Szarlota".


Nazwa myląca ;) . Tak to Kalisz, ale na Kaszubach.

Nasza baza wypadowa.
W Muzeum w Kościerzynie.

Zapisy tras.


sobota, 2 lipca 2016

Kolarska pielgrzymka do Skrzatusza z przygodami.

2 lipca 2016 r. wraz z początkiem wakacji postanowiliśmy z Lidką wybrać się we dwoje na rowerach do Sanktuarium w Skrzatuszu (powiat pilski, gmina Szydłowo). To miała być nasza jak dotąd najdłuższa jazda od początku sezonu (blisko 120 km) w obie strony. Nie wiedzieliśmy jeszcze jakie nas przygody spotkają. Pogoda tego dnia rano, była ładna: słoneczna i ciepła. Wyruszyliśmy z Łobżenicy ok. g. 9- tej. Już po kilku kilometrach wjechaliśmy w świeżo naprawiany asfalt, w postaci grysu zalanego smołą. To miało później swoje następstwa. Skierowaliśmy się w stronę Krajenki. W lesie okazało się, że w rowerze Lidki zeszło powietrze z przedniego koła. To przez te kamyczki ze smołą, które się przykleiły i przebiły dętkę. Chciałem wymienić dętkę, ale okazało się, że zapomniałem zabrać klucz 15'-tkę do kół, ponieważ sam w swoim rowerze nie używam klucza i mam szybkozamykacze. Jakiś czas prowadziliśmy rowery przez las. Nie poddaję się do samego końca, dlatego kilka kilometrów przed Krajenką uzgodniliśmy z Lidką, że pojadę kupić klucz do kół i zaraz wracam, żeby naprawić usterkę. Tak też zrobiłem i udało się. Po krótkiej przerwie wjechaliśmy na główną drogę w kierunku Piły. W pobliżu Dolnika zauważyłem, że mam miękki tył roweru i tym razem to ja mam przebitą oponę. Przyczyna taka sama jak poprzednio. Za Dolnikiem w lesie szybko wymieniłem dętkę i ruszyliśmy dalej ładną, asfaltową droga przez las do Plecemina. Kolejnym etapem była miejscowość Krępsko, gdzie zrobiliśmy dłuższą przerwę i zjedliśmy w miejscowej restauracji pyszne pierogi z mięsem :). Długo czekaliśmy na obiad, gdyż był to sezon wakacyjny, a Krępsko leży na głównej trasie prowadzącej z południa nad morze. Dalej wjechaliśmy w nieznane mi jeszcze tereny, na których nie jeździłem rowerem. Kolejnym etapem było dotarcie do Starej Łubianki, do której jechaliśmy mocno pagórkowatą drogą, na której mogliśmy poćwiczyć interwały. W miejscowości zapytaliśmy przechodniów, żeby upewnić się czy obraliśmy dobry kierunek naszego głównego celu podróży, czyli Sanktuarium w Skrzatuszu. Wjechaliśmy w polną i kamienistą drogę. Ten fragment utkwił mi w pamięci. Były sielskie, wiejskie widoki pól, zapach kwiatów, cisza i spokój. Było parno i duszno, a z dala widać było nadchodzące czarne chmury burzowe. Byliśmy już dość zmęczeni i jechaliśmy w ciszy. Po pewnym czasie Lidka powiedziała, że za najbliższym pagórkiem musi być już Sanktuarium. Tak też faktycznie się stało. Z dala widać było wieżę kościoła. Zjechaliśmy kamienistym zjazdem, na którym nas mocno wytrzęsło. Weszliśmy do domu pielgrzyma, gdzie zamówiliśmy kawę i lody. Porozmawialiśmy dłużej z obsługującą panią. Przyszedł też proboszcz, z którym również miło sobie zamieniliśmy parę zdań. Dowiedzieliśmy się, że od Szczecina nadciąga silna burza, a w Krępsku, przez który przejeżdżaliśmy zostały powalone drzewa. Tradycyjnie zakupiliśmy na pamiątkę magnes. Poszliśmy zwiedzić Sanktuarium. Weszliśmy do środka, a w tej chwili na zewnątrz rozpętała się ulewa z piorunami. Piękny kościół w stylu barokowym zrobił na nas wrażenie swoim zabytkowym wystrojem. Dodam, że przystrojony był i przygotowany na ślub. Lidia przy okazji zrobiła sobie fotograficzną sesję ślubną :). Po pewnym czasie wyszliśmy z Sanktuarium, a pogoda już się poprawiła. Poszliśmy jeszcze obejrzeć na wzgórzu pobliskie strumyki z wodą źródlaną, mającą zdrowotne właściwości. Postanowiliśmy wracać, gdyż robiło się już późno, a przed nami była prawie 3 godzinna podróż na rowerach. Podjęliśmy decyzję, że do Starej Łubianki pojedziemy szosą, gdyż polna droga stała się błotnistym strumieniem. Wśród samochodów, zmoczeni wodą z asfaltu dojechaliśmy do tej miejscowości. Droga powrotna mijała szybko i nie robiliśmy dłuższych przerw, gdyż było pochmurnie, a pogoda była niepewna. W Żeleźnicy zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, gdy zaczęło mocniej padać. W Krajence zrobiliśmy kolejny postój przy pod arkadami przy budynku w pobliżu stacji kolejowej. Byliśmy mokrzy, a zmęczenie dawało już się nam we znaki. Kolejny etap przejechaliśmy już drogą przez las w kierunku Sławianowa i Łobżenicy. Do domu dotarliśmy zarówno zmęczeni i zadowoleni. Pokonaliśmy ok. 120 km naszej kolarskiej pielgrzymki. Ten wyjazd zapadnie nam długo w pamięci przez te nasze "przygody" towarzyszące nam od początku naszej kolarskiej pielgrzymki. Dzisiaj z uśmiechem na twarzy to wszystko wspominamy. Wszak, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Tak sobie myślę, że gdyby nie wydarzenia po drodze, które to kto wie czy nie trafilibyśmy akurat tego dnia na tę silną burzę. Może tak miało być. Kto wie...

Zaczęły się "przygody". Wymiana dętki w rowerze Lidki.

Teraz pora na mój rower.

Między Starą Łubianką, a Skrzatuszem.


Ostatnia prosta. W oddali już widać Sanktuarium w Skrzatuszu.

"Sesja ślubna" Lidki :)

Przed Sanktuarium.


Na pobliskim wzgórzu, z którego spływają strumienie.

Zapis trasy do Skrzatusza.

Powrotny zapis trasy.