Akcesoria rowerowe

sobota, 9 grudnia 2023

Subiektywna recenzja gravela Rondo Ruut AL1.

Do recenzji mojego drugiego w życiu gravela, czyli Rondo Ruut AL1 zbierałem się dość długo, gdyż w styczniu 2024 r. minie równo rok od czasu jego zakupu. Przejechałem nim do tej pory ok. 6 tys. km, tak więc mogę więcej wypowiedzieć się na jego temat, jego zalet, wad i odczuć z jazdy. Jeździłem podczas wszystkich pór roku: od mrozu, śniegu, błota, piachu i upałów, górskich tras do jazdy szosowej oraz codzienne dojazdy do pracy po mieście. To był bardzo świadomy zakup, dużo czytałem opinii i obejrzałem wiele filmów na YT na jego temat. Oczywiście na koniec wygląd też jest ważny, bo przecież rower musi się też podobać właścicielowi.

Porównywałem geometrię, wyposażenie, ceny i rozmiary Rondo do innych rowerów. Zdecydowałem się na wersję AL1 (kolor szary+ fiolet) z jednym blatem z przodu (42z) i kasetą 11 rz. (42z), manetki i przerzutkę tylną Sram Apex, gdyż w poprzednim gravelu (Romet Boreas B1) jeden blat spisywał się znakomicie. Taka konfiguracja bardzo dobrze sprawdza się, gdyż jeździmy również w terenie- nieważne czy płaskim czy górzystym. Jeden blat spisuje się też dobrze na zawodach gravelowych i np. przy nagłych zmianach kierunku czy nachylenia jedną manetką możemy szybko redukować biegi na kasecie. Rondo zastosowało w Ruut fabrycznie korbę swojej marki, a kaseta to Microshift znany coraz bardziej na rynku. Od siebie mogę dodać, że manetki i przerzutka Sram, a także napęd jako całość sprawują się bardzo niezawodnie czy to w błocie czy w suchym terenie. Zmiana biegów odbywa się w sposób wyczuwalny „kliknięciem” i bardzo pewnie. Wyczuwalna jest mocna sprężyna. Operowanie tylko jedną, prawą manetką to naprawdę szybkość i wygoda, a wspomniane na początku przełożenia są wystarczające dla wprawnego kolarza. Głębsze wciśnięcie manetki powoduje ruch łańcucha na większą zębatkę kasety, a płytkie na szybszy bieg. Taki system bardzo mi pasuje i polubiłem go bardziej niż Shimano, które gdy siadam na moją szosę wydaje mi się bardziej „gumowate”. Jak dotąd nie musiałem jeszcze regulować przerzutki, ani manetek. Wspomnę jeszcze o hamulcach hydraulicznych, które sprawują się niezawodnie, a przetestowałem je m.in. w Górach Sowich podczas długich zjazdów. Dają poczucie pewności i bezpieczeństwa. Jedynie fabryczne klocki zaczęły „szurać” i piszczeć przy hamowaniu co było irytujące. Zmieniłem je na Jagwire i problem zniknął. Zastosowane tarcze ham. mają wielkość 160 mm.

Najważniejsza jest oczywiście rama, która jest wykonana z lekkiego hydroformowanego aluminium. Jest bardzo estetycznie wykonana (jak to Rondo), posiada szereg otworów montażowych na bidony, błotniki, torebki i sakwy montowane na wiele sposobów. Umożliwia montaż kół w systemie sztywnych osi (12x100 i 12x140 mm). Widełki tylne są asymetryczne co pozwala włożyć szeroką oponę Malowanie w szarym- tytanowym kolorze robi lepsze wrażenie na żywo niż na zdjęciach. Przewody są poprowadzone wewnątrz ramy. Newralgiczne miejsca ramy okleiłem folią. Wybrałem według tabeli producenta rozmiar M, czyli 55,5 cm przy moim wzroście 176 cm. Po wielu kilometrach jazdy mogę zdecydowanie stwierdzić, że zarówno rozmiar i geometria pasuje mi idealnie. Geometria ramy jest naprawdę przemyślana i dopracowana. Odczucia jazdy są takie jakbym jechał w rowerze, a nie na nim. Czuję się na nim pewnie nawet w trudnym terenie i nie mam obaw, że z niego spadnę. Pomaga też pewnie moje doświadczenie z MTB i szosy. W terenie idzie stabilnie jak czołg :) . Nawet długa jazda w okolicy 200 km mnie nie męczy, a trzeba przyznać, że rama ma sportową geometrię. Sylwetka kolarza jest dość pochylona (to akurat mi odpowiada). Osoby, które są początkujące i jeżdżące bardziej rekreacyjnie powinny najpierw się przymierzyć do roweru. Przy geometrii warto wspomnieć o autorskim systemie Rondo, czyli karbonowym widelcu Twin- Tip, który w ustawieniach HI- LO zmienia kąt główki ramy i wyprzedzenie widelca. Do tej pory nie zmieniałem fabrycznego ustawienia (LO), które według producenta sprawdza się podczas długich dystansów. W pokonywania dłuższych tras pomaga też wygodne siodło Selle Italia Model X z otworem anatomicznym- jedne z wygodniejszych jakie posiadałem do tej pory. Kierownica (szer. 440 mm), mostek (dł. 90 mm) i sztyca (350 x 27,2 mm) to aluminiowe komponenty sygnowane logiem Rondo i są po prostu poprawne, spełniają swoje zadanie- nic poza tym. Trochę słabsze odczucia mam do zastosowanej szosowej owijki Selle Italia, która jak na gravela jest za cienka, sprawia papierowe, chropowate wrażenie i słabo tłumi nierówności. To jedna z pierwszych i tanich rzeczy, którą można sobie wymienić wg uznania. Rama posiada wciskany suport typu PF 86 i po 6 tys. km sprawuje się bez zarzutów- żadnych luzów i odgłosów. Nie ma się co obawiać pressfita.

Teraz przyszedł czas na koła, które budzą kontrowersje wśród znających temat. Obręcze (622x23) i piasty to produkty Rondo. Piasty w kolorze „olejowym” z charakterystycznymi opaskami mogą się podobać. Mocno „terkoczą” na luzie co niektórzy lubią- dla mnie akurat to jest obojętne. Przez 2500 km koła spisywały się bardzo dobrze i nie miałem do nich uwag. A jednak po tym przebiegu stało się to, co opisują niektórzy użytkownicy Rondo. Tylna obręcz po prostu niespodziewanie popękała przy 5 nyplach. Myślałem, że mnie ten problem ominie bo podobno były to obręcze po modernizacji, tj. wzmacniane i oczkowane. Musiałem szybko podjąć decyzję bo był letni środek sezonu, a zbliżały się zawody „Kaszubski Gravel” w Kartuzach. Zamówiłem w Evanlite komplet nowych kół na obręczach DT Swiss GR531 i z piastami DT350 (będzie o nich w osobnej recenzji) z możliwością tubeless. Złożyłem reklamację i wysłałem wadliwe koło Rondo. Reklamację bez problemu uwzględniono i po ok 2 tygodniach otrzymałem koło z nową obręczą. Wspomnę, że fabryczne koła Rondo spakowałem do kartonu i są teraz kołami rezerwowymi na nagłe sytuacje. Właśnie te koła to jedna z niewielu rzeczy, ale poważnych rzeczy do których mam uwagę. Takie sytuacje wśród wielu użytkowników nie powinny mieć miejsca. Rower fabrycznie wyposażono w opony Vittoria Terreno Dry o szerokości 40 mm (drutowe) i jak nazwa wskazuje są przeznaczone na suche warunki. Spisywały się bardzo dobrze, zarówno na szosie (są ciche i toczą się lekko) jak i w suchym terenie. Tylna opona przy przebiegu ok. 5 tys. km straciła dużo bieżnika i wymieniłem ją na Pirelli Cinturato Gravel H, a przód na wersję M z mocniejszym bieżnikiem- obie w szer. 40 mm. Moje Rondo AL1 na nowych kołach i nowych oponach toczy się wyraźnie lżej, lepiej przyspiesza, a na podjazdach odczuwalna jest ich niższa masa.

W najbliższym czasie po całkowitym zużyciu planuję wymianę korby, kasety i wkładu supportu na coś wyższego w grupie Sram. Owijkę kierownicy też wymienię na bardziej gravelową.

Podsumowując jestem bardzo zadowolony z mojego Rondo po przebiegu 6 tys. km i uważam go za udany zakup pomimo tych „przygód” z kołami. Miejmy nadzieję, że producent to poprawił w nowych modelach. Najbardziej cenię go za niezawodność w każdych warunkach, pewność prowadzenia, sportową geometrię i uniwersalność. Można pojechać nim zarówno do pracy, na przejażdżki po lesie, zawody sportowe czy dłuższy, urlopowy bikepacking. Także na szosie doskonale sobie radzi. Ten rower naprawdę daje dużo satysfakcji zarówno dla początkujących i zaawansowanych kolarzy. Gdy wsiadam na niego to mógłbym jechać tak cały dzień :) .

Cena rynkowa: ok. 8 tys. zł (grudzień 2023)


Zalety:

+ dobra relacja ceny do wykonania i użytych komponentów

+ starannie wykonana lekka rama,

+ system sztywnych osi kół

+ wewnętrzne prowadzenie przewodów

+ przemyślana geometria

+ niezawodny napęd 1x11 w każdych warunkach

+ hamulce hydrauliczne

+ dobrej jakości, wygodne siodełko

+ wygląd całości roweru :)

Wady:

- zbyt cienka owijka kierownicy

- możliwe wady fabrycznych kół

Rondo Ruut AL1 to rower niezawodny na każde warunki.

Na trasie R10 ze Świnoujścia do niemieckiego Peenemuende.

Rowerem jeździłem w różnych warunkach m. in. w Górach Sowich



Rondo Ruut AL1 na nowych kołach DT Dwiss GR531.

Na Kaszubach.





Na ramie są nawet dokładne oznaczenia geometrii.

Autorski system Rondo- widelec Twin Tip o zmiennej geometrii


Korba 11 rz. własnej marki Rondo.

Napęd 1x11 to najlepszy wg. mnie wybór do gravela.

Siodełko Selle Italia Model X okazało się wygodne i dobrze wykonane

 

Fabryczna piasta Rondo z charakterystyczną opaską.

Rondo Ruut AL1 jeszcze przed pierwszą jazdą.

 

niedziela, 19 listopada 2023

Test czapka zimowa pod kask ENDURA Pro SL Winter

 Duża wagę przywiązuję do ochrony cieplnej głowy w okresie zimowym. Na polskim rynku można znaleźć dużą ilość czapek pod kask. Ostatnio używam niektórych artykułów firmy Endura. Niedawno otrzymałem w prezencie od małżonki czapkę tejże firmy model Pro SL Winter. Już na pierwszy rzut oka wygląda solidnie, a jej wykończenie jest estetyczne. Na stronie Endury można znaleźć informacje, że jest ona wykonana z materiału Thermoroubaix. Skład: poliester 54%, nylon 27%, elastan 14%, poliuretan 5%. Materiał jest przyjemny w dotyku, impregnowany i zabezpiecza przed wodą. Używam czapki w rozmiarze L/ XL. Przeznaczona jest zarówno dla kobiet i mężczyzn. Ważna jest dla mnie odpowiednia ochrona cieplna czoła/ zatok, uszu i karku.Te funkcje zapewnia ta czapka. Po ostatnich kilku jazdach w temperaturze 0- 7 st C, mogę stwierdzić, że dobrze spełnia swoje zadania. Dobrze izoluje od zimna i wiatru. Przydatny jest także daszek, który ochrania czoło. Dla bezpieczeństwa widoczności na daszku i karku zostały umieszczone szerokie, odblaskowe pasy. Podczas zakupu ważne jest dobranie odpowiedniego rozmiaru, gdyż czapka dosyć ściśle przylega do głowy. Ceny w sklepach to ok. 120- 150 zł. Kto zastanawia się jeszcze nad wyborem czapki zimowej pod kask, to Endura Pro SL Winter będzie dobrym wyborem.

 




 

 

sobota, 23 listopada 2019

Test kasku Van Rysel Roadracing 500

Od pewnego czasu zamierzaliśmy z Lidką kupić nowe kaski kolarskie, gdyż  stare po prostu nam się znudziły ;). Postanowiliśmy poszukać kasku, który łączyłby stylowy wygląd, bezpieczeństwo i nowoczesne rozwiązania, a przy tym nie byłby specjalnie drogi. Wybraliśmy model Van Rysel Roadracing 500 z sieci sklepów sportowych Decathlon. Lidka wybrała model jaskrawozielony, a ja biały. Kask po wzięciu do ręki sprawia bardzo dobre wrażenie wizualne i jest estetycznie wykonany.  Skorupa wykonana w technologii in- mold jest dobrze spasowana i nic nie odstaje. Kask jest dość lekki. W rozmiarze M waży 275 g, a L 330 g. Nadaje się zarówno na szosę jak i do mtb, do treningów jak i na zawody. Nie posiada jedynie daszku (dla mnie osobiście jest zbędny). Duże otwory z przodu i na całej powierzchni sprawiają, że kask jest b. dobrze wentylowany. Wnętrze jest miękko wyściełane i też jest dobrze spasowane z kaskiem. Regulacja obwodu odbywa się wygodnym pokrętłem z tyłu. Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy pasków, które nie posiadają regulacji przy uszach. Pierwszy raz spotkałem się z takim rozwiązaniem i byłem zaskoczony pierwszy raz zakładając kask. Stąd zalecam kupno na miejscu i dobranie odpowiedniego rozmiaru dla siebie. Z kolei regulacja długości paska pod brodą odbywa się standardowo. Mój kask dobrze leży mi na głowie i jest bardzo wygodny.  Podczas jazdy praktycznie zapominam, że mam go na głowie. Dodam, że jeździłem już w innych markowych kaskach stąd mam porównanie. Ponadto, spokojnie mieści się pod niego chustka na głowę czy czapeczka kolarska i nie jest ciasno. Oczywiście zrobiliśmy razem z Lidką test praktyczny po zakupie omawianych kasków. Na zakończenie mogę polecić testowany kask Van Rysel Roadracing 500, który jest dostępny w sieci Decathlon. Kask ten to doskonały zakup dla kolarza, który szuka czegoś sportowego, ładnego i bezpiecznego, a przy tym nie chce wydawać dużej kwoty pieniędzy. Z mojej perspektywy doświadczonego kolarza stwierdzam, że to udany zakup. Poniżej krótka galeria zdjęć z przejażdżki w nowych kaskach.






niedziela, 20 października 2019

Nowa promenada w Zakrzewie.

Korzystając z ładnej, jesiennej niedzieli (20 października 2019) postanowiliśmy wybrać się z Lidką na przejażdżkę rowerami po okolicy. Chciałem pojechać w jakieś ciekawe miejsce. Po krótkim zastanowieniu wybrałem za cel nowo wybudowaną promenadę w Zakrzewie (powiat złotowski- Wlkp.) nad Jeziorem Proboszczowskim, o której czytałem w lokalnej prasie. Wyjeżdżając ze Złotowa, skierowaliśmy się w kierunku Stawnicy, a przed Starą Wiśniewką skręciliśmy w prawo w kierunku Zakrzewa. Jesienne słońce ładnie przygrzewało, a my cieszyliśmy się z ładnych widoków pól. Kilometry mijały szybko. W Zakrzewie dość szybko trafiliśmy do celu. Wjechaliśmy na ładną polbrukową promenadę. Zatrzymaliśmy się przy tablicy informacyjnej, z której można dowiedzieć się o "Pięciu Prawdach Polaków spod znaku Rodła" oraz księdzu dr Bolesławie Domańskim. Dla miłośników historii warto dodać, że Zakrzewo w okresie międzywojennym było znaczącym ośrodkiem polskości na terenie północnej Wielkopolski. Zrobiliśmy z Lidką tradycyjne, obowiązkowe selfie :) . Jadąc po szlaku podziwiliśmy ładne, okoliczne widoki. Trzeba przyznać, że promenada wokół Jeziora Proboszczowskiego jest naprawdę elegancko wykonana. Mogą z niej korzystać zarówno spacerowicze i rowerzyści. Są tam również ławeczki i głazy w których są wykute "Prawdy Polaków".  Tutaj należą się słowa uznania dla miejscowego wójta Marka B., który wspomnę, że jest moim kolegą :) . Można z całą pewnością stwierdzić, że promenada stanie się miejscową atrakcją, gdzie można miło i aktywnie spędzić czas, a przy tym poznać lokalną, ciekawą historię. Z kolei dla miłośników muzyki bluesowej organizowany jest tutaj co roku znany festiwal Blues Express. Następnym celem naszej wycieczki rowerowej był Kujan, z którego skierowaliśmy się do Śmiardowa Złotowskiego. Tam postanowiliśmy skręcić w lewo w kierunku tartaku w Nowej Świętej. Jechaliśmy mocno zniszczoną drogą przez las. Z asfaltu zostały jedynie fragmenty. Jechaliśmy również szutrowymi drogami leśnymi. Następnie dojechaliśmy do Świętej, z której szybko ścieżką rowerową dojechaliśmy do Złotowa. W sumie podczas naszej wycieczki przejechaliśmy 36 km w niecałe 2 godziny. Warto poznawać swoje okolice z perspektywy siodełka roweru. Tak blisko każdego z nas jest wiele ciekawych miejsc wartych do odkrycia, do czego wszystkich zachęcam.







Zapis trasy.

wtorek, 7 maja 2019

Puck- Jastrzębia Góra: Przylądek Rozewie.

Drugiego dnia naszego majowego weekendu do Pucka, postanowiliśmy z Lidką wybrać się do Jastrzębiej Góry, a konkretnie do Przylądka Rozewie. Miejsce to jest geograficznie najbardziej wysuniętym punktem na północy Polski. Planując trasę nie zauważyłem, żeby biegł tam bezpośredni szlak rowerowy. Wybrałem lokalną drogę asfaltową, która jak się później okazała drogą o dużym natężeniu ruchu samochodów. Za ruchliwą drogą nr 216 biegnącą przez centrum Pucka, skręciliśmy w lewo w kierunku miejscowości Gnieżdżewo. Pogoda znowu nam się udała i było słonecznie, jednak był silny, czołowy wiatr. Jechałem z przodu, a Lidka z tyłu trzymała się blisko mojego koła. Nie było za bardzo czasu na rozmowy i podziwianie widoków ze względu na wspomniany ruch na drodze. Kolejne mijane miejscowości to: Łebcz, Strzelno i Mieroszyno, za którym kawałek drogi jechaliśmy leśną ścieżką. Po blisko 20 km dotarliśmy do Jastrzębiej Góry. Najpierw skierowaliśmy się na Przylądek Rozewie, aby udokumentować zdjęciami nasze dotarcie tutaj. Zamieniliśmy też kilka słów z turystą rowerowym. Nie mogło też zabraknąć gofra i kawy, żeby się zregenerować ;) . Pojechaliśmy też do latarni morskiej, ale nie weszliśmy na nią ze względu na kolejkę turystów. Pojeździliśmy jeszcze po mieście i był czas wracać z powrotem do Pucka. Droga minęła już nam szybko, gdyż było z wiatrem. Dodam, że cieszę się, że mogłem poznać na rowerze nowe dla mnie miejsce, czyli Przylądek Rozewie. A dodatkowo 40 km przejechane w nowym miejscu. Ze swoje strony zachęcam do aktywnego planowania i spędzania urlopu, który w ten sposób jest znacznie ciekawszy od typowego leżakowania na morzem ;) .

Krótka fotorelacja:


Przylądek Rozewie- najbardziej wysunięty na północ punkt Polski.



Bilans kalorii musi się zgadzać ;)


poniedziałek, 6 maja 2019

Półwysep Helski na rowerach. Puck- Hel w tę i z powrotem (100 km).

Przejechanie Półwyspu Helskiego na rowerach miałem w planach już od pewnego czasu. Wykorzystując pierwszy weekend majowy, postanowiliśmy z Lidką plany wprowadzić w życie. Za naszą bazę wypadową obraliśmy Puck, a konkretnie pensjonat u znajomej Pani Kaszubki ;) ,jak ją zwykliśmy nazywać. Ze Złotowa wyjechaliśmy po południu 2 maja. Na miejsce dotarliśmy po około 3 godzinach jazdy z rowerami na dachu auta. Prognozy na następny dzień (piątek) nie były zbyt optymistyczne i dlatego miałem już różne wersje alternatywne jak spędzić ten dzień. Obudziłem się o 6 rano i okazało się, że za oknem była bezchmurna i ładna pogoda, jednak było trochę zimno i wietrznie. Krótka decyzja- jedziemy na Hel, 50 km w jedną stronę, czyli 100 km w tę i z powrotem. Fajnie, czemu nie. Lubię takie dłuższe dystanse. Wyjeżdżamy po godz. 9. Sprawnie przejeżdżamy przez Puck i kierujemy się ścieżką rowerową w kierunku Władysławowa, który leży u nasady Półwyspu Helskiego. Stamtąd już jedziemy szlakiem rowerowym biegnącym wzdłuż szosy. Ten fragment jest łatwy, bo zupełnie płaski. Zarówno na szosie jak i szlaku rowerowym panuje duży ruch- w końcu to najdłuższy weekend w Polsce. Na ścieżce przydaje się dzwonek, gdy mijamy większe grupy turystów. Każdy ładnie nam ustępuje. Jedziemy malowniczym odcinkiem trasy, praktycznie przy samym Bałtyku. Robimy krótką przerwę na tradycyjne małżeńskie selfie. Mijane przez nas kolejno miejscowości to: Chałupy, Kuźnica, Jastarnia i Jurata. Nie zatrzymujemy się. Pozostał jeszcze najdłuższy odcinek na Hel i jak się okazało z najgorszą nawierzchnią na ścieżce- praktycznie nadającą się do MTB.  O dziwo pojawił się nawet na niej kolarz szosowy. Myślę sobie, co on tutaj robi na szosówce na takiej nawierzchni. Są także hopki góra- dół. Jedziemy szybko i Lidka dzielnie nadąża za mną. Trzymamy się kolarza szosowego i w końcu dojeżdżamy na Hel. Zajęło nam to około 2 godz. 30 min. Teraz czas na przerwę i zwiedzanie. Postanawiamy wybrać się na plażę, gdzie na pamiątkowym pomniku kaszubskim można przeczytać: "Hel- początek Polski". Następnie była przerwa na tradycyjnego gofra z bitą śmietaną i kawę, które dodały nam energii. W samym mieście Hel- tłumy ludzi, przez który musimy się przeciskać czego już nie lubię. Czas na powrót znajomą już trasą rowerową. Robimy krótki postój w Jastarni na zdjęcia w porcie jachtowym. Do Pucka wracamy trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Stwierdzam po raz kolejny, że z perspektywy siodełka roweru świat jest ciekawszy, można zobaczyć o wiele więcej i mieć dużo ciekawsze wrażenia. Trasa, którą opisałem oceniam jako dość łatwą i możliwą do przejechania dla każdego średnio aktywnego rowerzysty.
Poniżej fotogaleria:




Hel- początek Polski.



W Jastarni- port jachtowy.


Zapis trasy- Puck- Hel (ok. 50 km w jedną stronę)