2 lipca 2016 r. wraz z początkiem wakacji postanowiliśmy z Lidką wybrać się we dwoje na rowerach do Sanktuarium w Skrzatuszu (powiat pilski, gmina Szydłowo). To miała być nasza jak dotąd najdłuższa jazda od początku sezonu (blisko 120 km) w obie strony. Nie wiedzieliśmy jeszcze jakie nas przygody spotkają. Pogoda tego dnia rano, była ładna: słoneczna i ciepła. Wyruszyliśmy z Łobżenicy ok. g. 9- tej. Już po kilku kilometrach wjechaliśmy w świeżo naprawiany asfalt, w postaci grysu zalanego smołą. To miało później swoje następstwa. Skierowaliśmy się w stronę Krajenki. W lesie okazało się, że w rowerze Lidki zeszło powietrze z przedniego koła. To przez te kamyczki ze smołą, które się przykleiły i przebiły dętkę. Chciałem wymienić dętkę, ale okazało się, że zapomniałem zabrać klucz 15'-tkę do kół, ponieważ sam w swoim rowerze nie używam klucza i mam szybkozamykacze. Jakiś czas prowadziliśmy rowery przez las. Nie poddaję się do samego końca, dlatego kilka kilometrów przed Krajenką uzgodniliśmy z Lidką, że pojadę kupić klucz do kół i zaraz wracam, żeby naprawić usterkę. Tak też zrobiłem i udało się. Po krótkiej przerwie wjechaliśmy na główną drogę w kierunku Piły. W pobliżu Dolnika zauważyłem, że mam miękki tył roweru i tym razem to ja mam przebitą oponę. Przyczyna taka sama jak poprzednio. Za Dolnikiem w lesie szybko wymieniłem dętkę i ruszyliśmy dalej ładną, asfaltową droga przez las do Plecemina. Kolejnym etapem była miejscowość Krępsko, gdzie zrobiliśmy dłuższą przerwę i zjedliśmy w miejscowej restauracji pyszne pierogi z mięsem :). Długo czekaliśmy na obiad, gdyż był to sezon wakacyjny, a Krępsko leży na głównej trasie prowadzącej z południa nad morze. Dalej wjechaliśmy w nieznane mi jeszcze tereny, na których nie jeździłem rowerem. Kolejnym etapem było dotarcie do Starej Łubianki, do której jechaliśmy mocno pagórkowatą drogą, na której mogliśmy poćwiczyć interwały. W miejscowości zapytaliśmy przechodniów, żeby upewnić się czy obraliśmy dobry kierunek naszego głównego celu podróży, czyli Sanktuarium w Skrzatuszu. Wjechaliśmy w polną i kamienistą drogę. Ten fragment utkwił mi w pamięci. Były sielskie, wiejskie widoki pól, zapach kwiatów, cisza i spokój. Było parno i duszno, a z dala widać było nadchodzące czarne chmury burzowe. Byliśmy już dość zmęczeni i jechaliśmy w ciszy. Po pewnym czasie Lidka powiedziała, że za najbliższym pagórkiem musi być już Sanktuarium. Tak też faktycznie się stało. Z dala widać było wieżę kościoła. Zjechaliśmy kamienistym zjazdem, na którym nas mocno wytrzęsło. Weszliśmy do domu pielgrzyma, gdzie zamówiliśmy kawę i lody. Porozmawialiśmy dłużej z obsługującą panią. Przyszedł też proboszcz, z którym również miło sobie zamieniliśmy parę zdań. Dowiedzieliśmy się, że od Szczecina nadciąga silna burza, a w Krępsku, przez który przejeżdżaliśmy zostały powalone drzewa. Tradycyjnie zakupiliśmy na pamiątkę magnes. Poszliśmy zwiedzić Sanktuarium. Weszliśmy do środka, a w tej chwili na zewnątrz rozpętała się ulewa z piorunami. Piękny kościół w stylu barokowym zrobił na nas wrażenie swoim zabytkowym wystrojem. Dodam, że przystrojony był i przygotowany na ślub. Lidia przy okazji zrobiła sobie fotograficzną sesję ślubną :). Po pewnym czasie wyszliśmy z Sanktuarium, a pogoda już się poprawiła. Poszliśmy jeszcze obejrzeć na wzgórzu pobliskie strumyki z wodą źródlaną, mającą zdrowotne właściwości. Postanowiliśmy wracać, gdyż robiło się już późno, a przed nami była prawie 3 godzinna podróż na rowerach. Podjęliśmy decyzję, że do Starej Łubianki pojedziemy szosą, gdyż polna droga stała się błotnistym strumieniem. Wśród samochodów, zmoczeni wodą z asfaltu dojechaliśmy do tej miejscowości. Droga powrotna mijała szybko i nie robiliśmy dłuższych przerw, gdyż było pochmurnie, a pogoda była niepewna. W Żeleźnicy zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, gdy zaczęło mocniej padać. W Krajence zrobiliśmy kolejny postój przy pod arkadami przy budynku w pobliżu stacji kolejowej. Byliśmy mokrzy, a zmęczenie dawało już się nam we znaki. Kolejny etap przejechaliśmy już drogą przez las w kierunku Sławianowa i Łobżenicy. Do domu dotarliśmy zarówno zmęczeni i zadowoleni. Pokonaliśmy ok. 120 km naszej kolarskiej pielgrzymki. Ten wyjazd zapadnie nam długo w pamięci przez te nasze "przygody" towarzyszące nam od początku naszej kolarskiej pielgrzymki. Dzisiaj z uśmiechem na twarzy to wszystko wspominamy. Wszak, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Tak sobie myślę, że gdyby nie wydarzenia po drodze, które to kto wie czy nie trafilibyśmy akurat tego dnia na tę silną burzę. Może tak miało być. Kto wie...
|
Zaczęły się "przygody". Wymiana dętki w rowerze Lidki. |
|
Teraz pora na mój rower. |
|
Między Starą Łubianką, a Skrzatuszem. |
|
Ostatnia prosta. W oddali już widać Sanktuarium w Skrzatuszu. |
|
"Sesja ślubna" Lidki :) |
|
Przed Sanktuarium. |
|
Na pobliskim wzgórzu, z którego spływają strumienie. |
|
Zapis trasy do Skrzatusza. |
|
Powrotny zapis trasy. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz