Na zawody w
Gorzowie długo czekałem, bo były to dla mnie pierwsze zawody szosowe w sezonie
2012. Do tego podjąłem decyzję o wystartowaniu na dystansie 160 km. Tyle nie
przejechałem wcześniej nawet na treningu, dlatego podchodziłem do tego z pewną
obawą. Jednocześnie doświadczenie z ubiegłego sezonu i codzienne, długie
treningi szosowe dawały nadzieję na osiągnięcie dobrego rezultatu. Do udziału
namówiłem Jarka Dopytałę i pojechaliśmy razem. Start i metę zlokalizowano w
Wojcieszycach niedaleko Gorzowa. Zawodników umieszczono w 14 osobowych grupach,
których skład był losowany dzień wcześniej. Poszczególne grupy startowały w
odstępach 4- minutowych. Moja grupa ruszyła o godz. 10.36 w strugach deszczu.
Ruszyłem bardzo mocno. Praktycznie po kilkuset metrach zostało nas pięciu. Po
krótkiej rozmowie, uzgodniliśmy, że będziemy zgodnie współpracować i postaramy
się dojechać razem do mety. W perspektywie prawie 5 godzin jazdy na wysokich
obrotach, trudno było to przewidzieć, a wszystko mogło się zdarzyć po drodze.
Pierwsze kilometry były ciężkie zanim puls ustabilizował się i zaadoptował do
dużego wysiłku. Moi towarzysze okazali się mocni i zdyscyplinowani. Naszym
„kapitanem- kierownikiem” został zawodnik z Warszawy, który nas motywował,
nadawał tempo i komendami ustawiał grupę. Po sposobie jazdy było widać, że jest
doświadczony i wie co robi. Taka jazda bardzo mi odpowiadała, bo miała
zaplanowany przebieg, a tempo było płynne i do tego wysokie. Koledzy z grupy
dawali mocne, konkretne zmiany i tak jechaliśmy pierwszą część maratonu z
prędkością między 40, a
50 km/h.
Na punktach kontrolnych informowano nas o przewadze czasowej i zawodnikach
przed nami. Zaczęliśmy dochodzić kolarzy z poprzedzających grup. Większość z nich
nie dała rada siąść nam na koło, a kilku dołączyło do nas, ale w dalszej części
wyścigu odpadli. Tego dnia było bardzo parno i panowały zmienne warunki
pogodowe- na przemian deszcz, słońce i zachmurzenie. Dobrze, że zaopatrzyłem
się w dwa duże bidony, banana i kilka żeli.I tak mijały nam szybko pokonywane
kilometry oraz mijane miasta: m.in. Witnica, okolice Ośna Lubuskiego, Sulęcin i
Skwierzyna. Na ok. setnym kilometrze nasza grupa zgodnie zwolniła, aby przy
punkcie żywnościowym w locie zaopatrzyć się w wodę i ewentualne przekąski.
Tempo zaczęło trochę spadać, mnie zaczęły dopadać skurcze i to w obie nogi:
łydki i uda. Pomyślałem, że jak teraz się nie utrzymam, to mogę zapomnieć o
dobrym wyniku. Zjadłem ostatni żel, a koledzy z grupy widząc, że się zmagam ze
skurczami, dali znać żebym odpoczął i dał krótsze zmiany. Na szczęście to
pomogło i problemy z mięśniami nóg minęły po chwili. Na 130 km pojawił się u mnie
kryzys i to tak blisko celu…Kończyły się napoje. Grupa porwała się na dłuższym
podjeździe, na którym paliło niemiłosiernie słońce. Dwóch zawodników mi
odjechało. Próbowałem przez chwilę gonić, ale dałem spokój, bo bym się całkiem
zajechał i zaciął na koniec. Zostałem z kolarzem z mojej kategorii wiekowej na wysokiej
klasy karbonowej szosówce. Mając świadomość, że na mecie będzie moim
bezpośrednim konkurentem, mocno już zmęczony jechałem spokojnie po zmianach.
Ostatnie kilometry przed Gorzowem to jazda w malowniczej dolinie przez wioski.
Wjechaliśmy na krótko na przedmieścia Gorzowa, gdzie na jednej z ulic na deser
zaserwowano nam kilkusetmetrowy podjazd o bardzo stromym nachyleniu. Musiałem
zrzucić nawet na najwolniejsze tryby. Zobaczyłem przed sobą starszego
zawodnika, który prowadził rower i krzyknął do mnie „dasz radę, jedź swoim
tempem”. Zmotywowało mnie to i dodało sił. Kolarz z którym jechałem do tej pory
puścił moje koło i został z tyłu. Zostałem sam. Na ostatnich 5 km nawet wykrzesałem z siebie
resztkę sił i podkręciłem tempo. Wjechałem na metę, gdzie po chwili z
towarzyszami z grupy złożyliśmy sobie gratulacje i podziękowaliśmy za dobrą
jazdę. Równo po 8 minutach przyjechał Jarek (startował dwie grupy po mnie).
Czułem, że będzie miał czas zbliżony do mojego. Zobaczyłem w wynikach, że
jestem 7 w open i 4 w kategorii, a Jarek 3 w kat. i straciłem do niego zaledwie
17 sekund i to na tak długim dystansie…Natomiast do drugiego miejsca zabrakło mi
tylko 20 sekund, a do pierwszego 55 sekund. Tak niewiele blisko podium…Żeby
było ciekawej, okazało się, że na ostatnim punkcie kontrolnym ok. 30 km przed metą miałem nad
nimi 2 min 30 sek. przewagi, którą niestety straciłem. To właśnie wtedy miałem
wspomniany kryzys. Tak niewiele brakowało, wystarczyło chociaż na 1 km podkręcić tempo…,ale co
by było gdyby, nie ma co rozpamiętywać.
Osiągnięty przeze mnie wynik na szosie jest do tej pory moim najlepszym
rezultatem w maratonie szosowym i pierwszy raz jechałem na dystansie 160 km.
Czas jazdy 4 godz. 26 min. 36 sek, 7 open, 4 w kat. M3.
WYNIKI OPEN
WYNIKI W KATEGORIACH
|
Na zawody przyjechali kolarze z całego kraju. |
|
Krótko przed startem na dystansie 160 km
Jadąc w grupie współpracowaliśmy dając zmiany |
|
To na tym podjeździe porwała się nasza grupa- ja z prawej.
|
|
Ja z Jarkiem już na mecie. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz